ŁKS znów bez Probierza, czyli ŁKS znów rozbity. Ruch znokautował łodzian
Michał Probierz odszedł - koszmary z przeszłości wróciły - to najlepsze i zarazem najbardziej bolesne podsumowanie sobotniego meczu ŁKS z Ruchem, w którym chorzowianie wbili łodzianom aż cztery bramki. I jak tu nie wierzyć w magiczną różdżkę Probierza?
[COLOR="White"]Jak na ławce trenerskiej ŁKS poradzi sobie debiutujący w tej roli Tomasz Wieszczycki? Czy nowy szkoleniowiec będzie potrafił trafić do piłkarzy tak, jak jego poprzednik? I wreszcie czy po nieoczekiwanym odejściu Michała Probierza zszokowani ełkaesiacy będą umieli skupić się na grze i pokażą, że ostatnie lepsze wyniki ŁKS to nie tylko zasługa obecnego już trenera Arisu? To główne pytania, na które miał odpowiedzieć sobotni mecz łodzian z Ruchem Chorzów.
Już od pierwszych minut wyraźnie było widać, że odpowiedzi pozytywne dla gospodarzy raczej nie będą. Osieroceni ełkaesiacy już w 7. min stracili bramkę. Jej autorem był Piotr Stawarczyk, który wykorzystał precyzyjne dośrodkowanie z rzutu rożnego Marka Zieńczuka. W sytuacji tej nie popisał się Dariusz Kłus, dla którego upilnowanie mało zwrotnego stopera Ruchu okazało się zadaniem zbyt trudnym.
Na kolejną sytuację bramkową trzeba było czekać do 15. minuty, gdy przed szansą doprowadzenia do remisu stanął Marcin Mięciel. Po ciekawie - choć nieco szczęśliwie - rozegranym aucie piłka trafiła na 12 metr pod nogi doświadczonego napastnika, ale zamiast wylądować w bramce poleciała kilka metrów nad nią. Pięć minut później w walce o górną piłkę powalczyli Radosław Pruchnik i niższy o blisko 15 cm Arkadiusz Piech. Obrońca łodzian nie trafił w piłkę, co stworzyło okazję dla chorzowian. Dwójkowa akcja Piecha z Zieńczukiem skończyła się jednak nieporozumieniem.
W 25. min powinno być 1:1. Bardzo ładną kontrę łodzian zmarnował jednak Sebastian Szałachowski, który po płaskim dośrodkowaniu Marcina Kaczmarka nie trafił do pustej bramki (Michal Pesković pilnował krótkiego słupka). Fakt, że Szałachowski był naciskany przez Łukasza Burligę w ogóle go nie tłumaczy.
Kilka minut później doszło do najbardziej kontrowersyjnej sytuacji w pierwszej połowie, gdy w zamieszaniu pod polem karnym Ruchu zdezorientowany Pesković ciągnął za koszulkę Marka Saganowskiemu, który chwilę później upadł na murawę. Czy dlatego, że wyraźnie pomógł mu w tym bramkarz chorzowian, czy dlatego, że napastnik łodzian postanowił nieco pomóc sam sobie? Trudno stwierdzić jednoznacznie. Sędzia uznał jednak, że bliższa prawdy jest druga wersja.
Chwilowy zryw ełkaesiaków skończył się bardzo szybko, a do końca pierwszej połowy na boisku dzielili i rządzili goście. Już w kolejnej akcji prowadzenie Ruchu mógł podwyższyć Arkadiusz Piech, ale jego groźny strzał z linii pola karnego wybronił Pavle Velimirović. Przez 26-letniego napastnika przechodziła praktycznie każda groźniejsza akcja chorzowian. Były zawodnik m.in. Widzewa ponownie blisko szczęścia był w 41. min, ale znów górą był bramkarz łodzian. Po rzucie rożnym na listę strzelców ponownie mógł wpisać się Stawarczyk, który znów okazał się sprytniejszy od Kłusa. Wybita przez gospodarzy piłka wylądowała jednak poza boiskiem. Tym razem rzut rożny chorzowian zakończył strzał Marcina Janoszki, którego bomba zatrzymała się dopiero na słupku. Tuż przed przerwą łodzianom pomogła poprzeczka. Gdyby uderzenie Zieńczuka z około 25 metrów poleciało nieco niżej, bylibyśmy świadkami być może najpiękniejszej bramki kolejki.
Choć pierwsza połowa nie stała na wysokim poziomie, to jednak zdecydowanie lepszym zespołem był Ruch, który grał dojrzale i z pomysłem. Przebieg gry w dużej mierze ustawiła szybko zdobyta bramka, choć z drugiej strony, gdyby nie wpadła ona w 7. min, to pewnie wpadłaby kilka minut później. Z kolei piłkarze ŁKS biegali po boisku bez ładu i składu. Widać było, że ostatnich klubowych zawirowań nie potrafili zostawić w szatni.
Dobitnie pokazała to druga połowa, którą rozpoczęli równie słabo. W 50. min bramkę na 2:0 zdobył drugi ze stoperów - Rafał Grodzicki, a drugą asystę zaliczył Zieńczuk.
Zagubiony ŁKS, w którym brakowało choćby jednego zawodnika (a może trenera?), który wstrząsnąłby drużyną, był bezradny. Wprowadzeni przez Wieszczyckiego zmiennicy - Marcin Smoliński i Maciej Bykowski - niczego w tej sprawie nie zmienili. Z kolei grający na luzie Ruch spokojnie czekał na swoje okazje. I je wykorzystywał. Kibicami na stadionie wstrząsnęło 100 sekund między 64 a 66 minutą. Najpierw pięknym strzałem z woleja Velimirovicia pokonał Piech, któremu bramka tego dnia się po prostu należała (duży udział przy golu ponownie miał Zieńczuk), a chwilę później sztuki tej dokonał Paweł Abbott.
ŁKS leżał na deskach, z których najchętniej by się nie podnosił. A że Ruch nie chciał tez dobijać leżącego rywala, do końca spotkania nic wielkiego już się nie działo. Oczekujący na końcowy gwizdek sędziego najbardziej wytrwali kibice gospodarzy mogli sobie powspominać początek sezonu, gdy ich ulubieńców rozbijał Lech Poznań (5:0) i Śląsk Wrocław (4:0). Wówczas na przebudzenie ełkaesiaków i ich pierwszą w sezonie wygraną trzeba było czekać do szóstej kolejki, czyli debiutu Michała Probierza. Ile przyjdzie czekać tym razem?