Aby zarejestrować się na forum musisz posiadać kod zaproszenia.

Wątek: Ekstraklasa

Strona 13 z 22 PierwszyPierwszy ... 391011121314151617 ... OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 121 do 130 z 216
  1. #121 Odp: Ekstraklasa 
    Donator

    Awatar El-Polako
    Dołączył
    Aug 2011
    Posty
    502
    Podziękował/a
    241 razy
    38 podziękowań za 28 postów
    Siła reputacji
    39


    Pierwsze miejsce nie dla Legii




    Po raz trzeci w tym sezonie Legia zmarnowała szansę by prowadzić w tabeli. Tylko zremisowała na własnym boisku z Cracovią 0:0. Jeśli Śląsk wygra w niedzielę z ŁKS, skończy jesień z czterema punktami przewagi nad warszawiakami.

    Gdyby Legia chciała grać jeszcze bliżej bramki Cracovii, to bramkarz Wojciech Kaczmarek musiałby biegać w tłoku. I tak momentami napór był tak wielki, że nie widział piłki. Ale z ogromnej przewagi gospodarzy przez większość meczu nic nie wynikało. Legia nie potrafiła strzelić gola nawet grając w przewadze. Na 26 minut przed końcem spotkania za drugą żółtą kartkę sędzia wyrzucił z boiska Andraża Strunę.

    Nie było widać różnicy czternastu miejsc w tabeli między obiema drużynami. Legia była częściej przy piłce, dłużej ją rozgrywała i lepiej radziła sobie w środku boiska, ale im bliżej była bramki Cracovii, tym częściej trafiała na mur. Goście bardzo dobrze się bronili. Dokładnie pilnowali Danijela Ljuboi i Miroslava Radovicia. W ataku trener Dariusz Pasieka wystawił osamotnionego Saidiego Ntibazonkizę, przeczuwając, że w Warszawie musi przede wszystkim zastawić rywalom drogę do bramki.

    Cracovia, choć rzadko, też miała okazje do strzelenia gola. Najlepszą tuż po przerwie, gdy po akcji Ntibazonkizy sam przed bramką znalazł się Struna. Zastanawiał się jednak nad strzałem zbyt długo i jego uderzenie zablokował jeden z obrońców. Ntibazonkiza, jako jeden z niewielu, stanowił zagrożenie dla obrony Legii. Potrafił przytrzymać piłkę i minąć zwodem rywala. W 65. minucie groźnie strzelał, ale piłka minęła słupek bramki Duszana Kuciaka.

    Z kolei legioniści nie potrafili strzelić gola. W drugiej połowie prawie nie schodzili z połowy rywali. Trener Maciej Skorża próbował zmian. Ściągnął nawet z boiska prawego obrońcę Artura Jędrzejczyka (zastąpił go Jakub Rzeźniczak), by poprawić dośrodkowania. Jednak za każdym razem gdy piłka mknęła w pole karne Cracovii albo obrońca wybijał ją czubkiem buta, albo napastnik Legii był na pozycji spalonej. Goście do perfekcji opanowali zastawianie pułapek ofsajdowych, a Ljuboja, złapany w nią po raz piąty, tylko się denerwował i bezradnie rozkładał ręce.

    W 77. minucie Miroslav Radović starł się przed polem karnym z bramkarzem Cracovii. Sędzia początkowo przerwał grę i chciał wyrzucić Kaczmarka z boiska, ale po konsultacji z asystentem zarządził rzut sędziowski przyznając, że błędnie zatrzymał grę.

    To gospodarze byli drużyną, która przez ostatnie pół godziny chciała grać w piłkę, ale zabrakło im szczęścia które w tym sezonie zwykle im sprzyjało. Gdyby krakowianie tak umiejętnie bronili się przez cały sezon, nie byliby w strefie spadkowej.

    Legia w tym sezonie już dwukrotnie mogła prowadzić w tabeli. Ale najpierw przegrała z Podbeskidziem, a dwa tygodnie temu pokonała ją Korona. Teraz znów miała szansę, ale zatrzymała ją Cracovia. W niedzielę Śląsk może nawet przegrać, a zostanie liderem do wiosny.

    info: sport.pl
    Odpowiedz z cytatem  
     

  2. #122 Odp: Ekstraklasa 
    Donator

    Awatar El-Polako
    Dołączył
    Aug 2011
    Posty
    502
    Podziękował/a
    241 razy
    38 podziękowań za 28 postów
    Siła reputacji
    39


    ŁKS nie dał rady Śląskowi. Sensacja była blisko




    Piłkarze ŁKS przez niemal 80 minut meczu ze Śląskiem w niczym nie ustępowali liderowi tabeli. Niewiele brakowało, a łodzianie cieszyliby się nawet z trzech punktów. Tak by się zapewne stało, gdyby nie dwie kapitalne zmiany Oresta Lenczyka...

    Śląsk to lider T-Mobile Ekstraklasy, ŁKS ledwie wystaje nad strefę spadkową. Wrocławianie w ostatnich sześciu meczach nie wygrali tylko jednego, łodzianie w tym samym czasie w tylko jednym spotkaniu wygrali. Żadna inna drużyna nie zdobyła na wyjeździe tylu punktów co Śląsk, żadna inna nie zdobyła u siebie mniej niż ŁKS. Powodów, dla których ełkaesiacy wydawali się być skazani na porażkę można by wymienić jeszcze bardzo wiele.

    Gdy w pierwszych minutach piłka przebywała głównie na połowie piłkarzy z al. Unii nikogo to dziwić więc nie mogło. Śląsk pierwszą groźną akcję stworzy już w 6. min. Po ładnym podaniu Waldemara Soboty przed wracającym do bramki po dłuższej przerwie Bogusławem Wyparłą znalazł się Sebastian Mila. Pomocnik Śląska naciskany jednak przez obrońcę łodzian strzelił obok bramki.

    Chwilę później stało się to, czego przed meczem chyba mało kto mógł się spodziewać. Czyli ŁKS wyszedł na prowadzenie. Zdobywcą gola był... wypożyczony ze Śląska Antoni Łukasiewicz, który wykorzystał bardzo dobrą centrę z rzutu wolnego Marcina Kaczmarka.

    Niewiele brakowało, by radość kibiców gospodarzy skończyła się bardzo szybko. Dosłownie dwie minuty później w kapitalnej sytuacji znalazł się bowiem Łukasz Madej. Skrzydłowy, który wiele lat spędził przy al. Unii, wbiegł z piłką w pole karne, ale choć uderzył mocno, to jednak wprost w dobrze ustawionego Wyparłę. To nie był jednak początek naporu wrocławian. Do końca pierwszej połowy kibice oglądali bowiem bardzo wyrównane spotkanie. Śląsk nie potrafił narzucić swoich warunków gry, bo mimo, że przeważał w posiadaniu piłki, to jednak nie przeradzało się to w groźne akcje. Najbliżej szczęścia był Mila, który w 25. min uderzał z narożnika pola karnego. Jego silne uderzenie przeleciało jednak minimalnie nad spojeniem słupka z poprzeczką. W odpowiedzi jeszcze piękniejszą bramkę mógł zdobyć ŁKS. Jak zwykle bardzo aktywny Kaczmarek z prawej strony boiska posłał płaską piłkę wzdłuż pola karnego. Mocno bitą piłkę piętą trącił Marek Saganowski, ale jego uderzenie przeleciało minimalnie obok bramki Martina Kelemena. Szkoda, bo kibice przy al., Unii zobaczyliby jedną z najładniejszych bramek w tym sezonie. Mimo wszystko powodów do narzekania nie mieli, bo ich ulubieńcy do przerwy radzili sobie bardzo dobrze i co najważniejsze - ogrywali lidera.

    Druga połowa mogła zacząć się dla łodzian równie dobrze. Po dobrej prostopadłej piłce oko w oko z Kelemenem stanął Saganowski, ale po nie najlepszym przyjęciu zbyt długo zwlekał z oddaniem strzału i naciskany przez obrońcę Śląska strzelił wprost w bramkarza. Kilka minut później piłka zatrzepotała w siatce gospodarzy, ale sędzia nie uznał gola, bo Łukasz Gikiewicz był na spalonym.

    W ciągu kilku kolejnych minut dwie ładne akcje prawym skrzydłem przeprowadził ŁKS. Najpierw po rajdzie Saganowskiego nikt nie zamknął jego płaskiego podania wzdłuż bramki, a chwilę później jeszcze ładniejszy rajd Marcina Smolińskiego niecelnym strzałem zakończył Bartosz Romańczuk. Gospodarzom szczęścia zabrakło także w kolejnej akcji, gdy zamieszania w polu karnym i błędu Kelemena nie wykorzystał Mladen Kaszczelan (jego strzał z ostrego kąta wylądował na bocznej siatce).

    Po ponad godzinie gry kibice mogli powoli zaczynać czuć już smak trzech punktów. ŁKS prowadził bowiem w pełni zasłużenie - grał odważnie i z pomysłem, a przede wszystkim nie cofnął się za podwójną gardę, tylko sam dyktował warunki gry.

    Niestety, w 78. min cały wysiłek łodzian legł w gruzach, Wtedy bowiem dośrodkowanie Marka Wasiluka strzałem głową na bramkę zamienił Przemysław Kaźmierczak. Co ciekawe, obaj piłkarze pojawili się na boisku kwadrans wcześniej. Dziesięć minut później Wasiluk został bohaterem Śląska. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Mili zakotłowało się w polu karnym gospodarzy, gdzie największym sprytem wykazał się właśnie obrońca wrocławian.

    Ełkaesiacy, którzy byli o krok od sprawienia sensacji i przełamania trwającej od półtora miesiąca serii meczów bez zwycięstwa, znów schodzili z boiska pokonani. Tym razem była to jednak porażka niezasłużona, bo faworyzowany Śląsk przez 80 minut w niczym nie przewyższał kandydata do spadku. Wielka szkoda, bo pokonanie lidera z pewnością pozwoliłoby kibicom, piłkarzom i szefom ŁKS oczekiwać zimy w choć trochę lepszych nastrojach.

    info: sport.pl
    Odpowiedz z cytatem  
     

  3. #123 Odp: Ekstraklasa 
    Donator

    Awatar El-Polako
    Dołączył
    Aug 2011
    Posty
    502
    Podziękował/a
    241 razy
    38 podziękowań za 28 postów
    Siła reputacji
    39


    Rasiak dał Jagiellonii zwycięstwo nad Lechią




    Jagiellonia Białystok wygrała 1:0 z Lechią w Gdańsku, a zwycięstwo dał gościom na pięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry Grzegorz Rasiak. Było to pierwsze trafienie byłego reprezentanta Polski, który wrócił do Ekstraklasy po siedmiu latach.

    Co prawda Lechia w obecnym sezonie spisuje się słabo, ale trudno było przypuszczać, że białostoczanie z Gdańska wrócą choćby z punktem. Wszak w meczach wyjazdowych piłkarze Jagiellonii od dawna spisują się fatalnie. Na pięć minut przed końcem meczu gola na wagę zwycięstwa gości strzelił jednak Grzegorz Rasiak.

    Po rzucie wolnym bitym z prawego skrzydła, bramkarz gospodarzy Wojciech Pawłowski niefortunnie wybił piłkę przed pole karne, gdzie już czyhał Alexis Norambuena. Natychmiast oddał on strzał, futbolówkę podbił jeszcze głową Paweł Nowak i dzięki temu trafiła prosto pod nogi Rasiaka. Ten zachował zimną krew i strzałem z ostrego kąta nie dał najmniejszych szans bramkarzowi Lechii.

    Napastnik w niedzielę po raz drugi zagrał w żółto-czerwonych barwach, gdyż bardzo długo czekał na potwierdzenie do gry. Gol Rasiaka dał Jagiellonii pierwszą wygraną na wyjeździe w obecnym sezonie.

    - Pojechałem na pierwszy wyjazd z zespołem i wygrałem - żartował po meczu bohater "Jagi", dla którego był to pierwszy gol zdobyty po powrocie na polskie boiska. Ostatnią bramkę 32-letni napastnik zdobył 28 marca 2004 roku w wygranym 4:0 przez Dyskobolię Grodzisk Wielkopolski meczu z Górnikiem Zabrze. Było to również drugie zwycięstwo w tym sezonie Jagiellonii nad Lechią, która w Białymstoku wygrała 2:1.

    Bezbarwny mecz na PGE Arenie

    Generalnie jednak mecz, w którym po raz pierwszy naprzeciwko siebie stanęli koledzy z Bałtyku Gdynia i ze studiów na Akademii Wychowania Fizycznego w Gdańsku, czyli trenerzy Rafał Ulatowski i Czesław Michniewicz, był bardzo przeciętnym widowiskiem.

    W pierwszej połowie groźne sytuacje miały miejsce głównie po fatalnych błędach. Najpierw pomylił się bramkarz gości Tomasz Ptak, który w 24. minucie po dośrodkowaniu niepotrzebnie wyszedł z bramki. Swojego golkipera wyręczył jednak Alexis Norambuena, który zatrzymał zmierzającą po strzale Ivansa Lukjanovsa do siatki piłkę.

    Siedem minut później fatalnie skiksował Rafał Janicki, dzięki czemu Tomasz Kupisz znalazł się sam przed Wojciechem Pawłowskim, ale skuteczną interwencją bramkarz Lechii naprawił błąd swojego środkowego obrońcy. Przed drugą dogodną okazją stanęli goście w 36. minucie, kiedy po centrze z lewej strony Vladimira Kukola Grzegorz Rosiak główkował tuż nad poprzeczką.

    Drugą połowę gospodarze rozpoczęli z większym animuszem - najpierw w środek bramki uderzył Lukjanovs, a po chwili Abdou Traore z dystansu posłał piłkę obok słupka.

    W 67. minucie po akcji Grzegorza Rasiaka przed szansą stanął Tomasz Frankowski, który zamiast strzelać niepotrzebnie odgrywał do Kupisza, a jego uderzenie zostało zablokowane. Z kolei w 81. minucie do ogromnego zamieszania doszło w polu karnym białostockiego zespołu, którego nie wykorzystali do spółki Josip Tadic i Traore.

    Gospodarzy chwilę po golu Rasiaka powinien dobić Ermin Seratlic, który znalazł się w sytuacji sam na sam z golkiperem gdańskiego zespołu, ale Pawłowski obronił jego strzał nogą. W doliczonym czasie gry jeden punkt mógł uratować Lechii Traore, jednak po wrzutce w pole karne nie sięgnął piłki.

    info: sport.pl
    Odpowiedz z cytatem  
     

  4. #124 Odp: Ekstraklasa 
    Donator

    Awatar El-Polako
    Dołączył
    Aug 2011
    Posty
    502
    Podziękował/a
    241 razy
    38 podziękowań za 28 postów
    Siła reputacji
    39


    Pięć goli w Poznaniu! Rudniew znów z hat-trickiem




    Trzy gole Artjoma Rudniewa dały Lechowi Poznań zwycięstwo 3:2 nad Zagłębiem Lubin w ostatnim meczu w 2011 roku. Kolejorz zimową przerwę w ekstraklasie spędzi na piątym miejscu.

    Dla Kolejorza ostatnim zwycięstwem nad Zagłębiem Lubin było to, po którym fetował mistrzostwo Polski w 2010 roku. Potem z nim dwa razy przegrał i raz zremisował. Czy to dlatego, czy z powodu miejsca w tabeli nieadekwatnego do potencjału rywala, trener Jose Bakero przestrzegał przed meczem: - To mecz-pułapka. Dziwię się, że Zagłębie jest na ostatnie w tabeli - opowiadał.

    Choć w Lubinie w roli trenera Czech Pavel Hapal zastąpił Jana Urbana, wyniki zespołu nie są lepsze. Są wręcz gorsze. Pod wodzą szkoleniowiec, który wprowadził do Ligi Mistrzów słowacką Żylinę (po drodze pokonał Spartę Praga, z którą odpadł wtedy Lech), lubinianie przegrali cztery z pięciu ostatnich spotkań, stracili w nich 16 goli. Przegrali też z Lechem, choć gdyby w doliczonym czasie Darvydas Sernas wykorzystał idealną okazję, byłoby 3:3.

    Parafrazując słowa Juliana Tuwima o cnotliwej kobiecie i mężu, na początku spotkania Zagłębie nie goniło Lecha (do obrony), bo kto widział, by pułapka goniła mysz. A poznaniacy swobodnie stwarzali sobie okazje do strzelenia gola. Strzał Semira Stilicia jeszcze trafił w poprzeczkę, uderzenie Mateusza Możdżenia jeszcze obronił Bojan Isailović. Po dośrodkowaniu Aleksandara Tonewa i strzale głową Artjoma Rudniewa, było 1:0. „Numer 16 na koszulce, 16. bramka” - krzyczał spiker, a po chwili kibice skandowali nazwisko strzelca.

    Tego wieczora mieli do tego okazję jeszcze dwa razy. Na początku drugiej połowy padł gol podobny do pierwszego. Tym razem z prawej strony piłkę w pole karne wrzucił Mateusz Możdżeń, a Łotysz znów ubiegł defensywę i pokonał głową bramkarza. Trzeciego gola w tym meczu, a 18 w 17. kolejce ekstraklasy, Rudniew zdobył na 3:1, gdy pewnie wykorzystał sytuację sam na sam z bramkarzem Zagłębia.

    Lubinianie strzelali kontaktowego gola w Poznaniu dwa razy, bo obrona Lecha, z rekonwalescentem Manuelem Arboledą, nie spisywała się najpewniej. Sam Kolumbijczyk był w niej zresztą chyba najsłabszym ogniwem. Nie pomógł też brak chorego Rafała Murawskiego (wszedł na ostatnie pół godziny) i kontuzja Dimitrije Injaca (zszedł po pół godziny gry z obolałymi żebrami).

    Rzut karny na stan 2:1 lubinianie wywalczyli, nim spiker ogłosił gola na 2:0. Łukasz Hanzel w polu karnym uciekł obrońcom, Jasmin Burić go sfaulował, a po chwili Litwin Darvydas Sernas strzelił z jedenastu metrów w dolny róg bramki. Na siedem minut przed końcem bramkę zdobył 20-letni debiutant, Ariel Famulski.

    Chwilę potem sędzia przerwał na moment mecz, bo po tym jak fani Lecha odpalili race świetlne, na boisku było pełno dymu.

    Pierwszy mecz ligowy w 2012 roku Kolejorz rozegra 17 lutego z GKS Bełchatów w Poznaniu.

    info: sport.pl
    Odpowiedz z cytatem  
     

  5. #125 Odp: Ekstraklasa 
    Donator

    Awatar El-Polako
    Dołączył
    Aug 2011
    Posty
    502
    Podziękował/a
    241 razy
    38 podziękowań za 28 postów
    Siła reputacji
    39


    17.KOLEJKA PODSUMOWANIE



    TABELA



    NASTĘPNA 18.KOLEJKA

    Odpowiedz z cytatem  
     

  6. #126 Odp: Ekstraklasa 
    Donator

    Awatar El-Polako
    Dołączył
    Aug 2011
    Posty
    502
    Podziękował/a
    241 razy
    38 podziękowań za 28 postów
    Siła reputacji
    39


    DECYZJE KOMISJI LIGI Z 8.12.2011

    Ukarane kluby Korona Kielce, Legia Warszawa, GKS Bełchatów, Ruch Chorzów i Lech Poznań oraz zawodnik Tomasz Dawidowski (Lechia Gdańsk)


    - Na klub Korona Kielce nałożono karę w wysokości pięciu tysięcy złotych w związku z użyciem
    środków pirotechnicznych przez kibiców tego klubu podczas meczu 16. kolejki
    T-Mobile Ekstraklasy Korona Kielce – Cracovia.

    - Na klub Legia Warszawa nałożono karę w wysokości trzech tysięcy złotych w
    związku z użyciem środków pirotechnicznych przez kibiców tego klubu podczas
    meczu 16. kolejki T-Mobile Ekstraklasy KGHM Zagłębie Lubin – Legia Warszawa.

    - Na klub GKS Bełchatów nałożono karę w wysokości trzech tysięcy złotych w
    związku z użyciem środków pirotechnicznych przez kibiców tego klubu podczas
    meczu 16. kolejki T-Mobile Ekstraklasy PGE GKS Bełchatów – Ruch Chorzów.

    - Komisja Ligi zadecydowała o nałożeniu na klub Ruch Chorzów kary w wysokości
    trzech tysięcy złotych w związku z zachowaniem kibiców tego klubu
    (szczególne natężenie wulgaryzmów) podczas meczu 16. kolejki T-Mobile
    Ekstraklasy PGE GKS Bełchatów – Ruch Chorzów.

    - Komisja Ligi zadecydowała o nałożeniu na klub Lech Poznań kary w wysokości
    tysiąca złotych w związku z użyciem środków pirotechnicznych przez kibiców
    tego klubu podczas meczu 16. kolejki T-Mobile Ekstraklasy Lech Poznań – ŁKS Łódź.

    - Zawodnik Lechii Gdańsk Tomasz Dawidowski, który w meczu 16. kolejki T-Mobile
    Ekstraklasy Lechia Gdańsk – Polonia Warszawa otrzymał samoistną czerwoną kartkę,
    został zdyskwalifikowany na 2 mecze T-Mobile Ekstraklasy.

    info: ekstraklasa.org
    Odpowiedz z cytatem  
     

  7. #127 Odp: Ekstraklasa 
    Donator

    Awatar El-Polako
    Dołączył
    Aug 2011
    Posty
    502
    Podziękował/a
    241 razy
    38 podziękowań za 28 postów
    Siła reputacji
    39
    Rafał Ulatowski nie jest już trenerem Lechii Gdańsk! Wytrwał na stanowisku 36 dni



    Decyzją zarządu Lechii Gdańsk trener Rafał Ulatowski żegna się z klubem. Wpływ na taką decyzję miała analiza wyników drużyny w czterech ostatnich meczach 2011 roku oraz różnice w wizji wyjścia z kryzysu.

    - Chcielibyśmy podziękować trenerowi za to, że podjął wyzwanie i poprowadził drużynę, w sytuacji gdy znalazła się ona na zakręcie. Niemniej jednak nasze wizje wychodzenia z kryzysu różniły się i dlatego podjęta została taka decyzja - wyjaśnił prezes Lechii Gdańsk Maciej Turnowiecki.

    - Przyszedłem do Lechii w określonym momencie. Nie udało się w tak krótkim czasie odmienić oblicza zespołu. Żałuję, że klub nie zaakceptował mojej wizji pracy na rundę wiosenną, bo jestem przekonany, że przy zmianach jakie chciałem wprowadzić drużyna znów poczułaby smak zwycięstw. Życzę klubowi sukcesów w przyszłości - powiedział Rafał Ulatowski, który funkcję trenera objął 9 listopada (zastąpił Tomasza Kafarskiego) i poprowadził Lechię w czterech meczach: z Legią Warszawa (0:3), Ruchem Chorzów (1:0), Polonią Warszawa (1:3) oraz Jagiellonią Białystok (0:1).

    Zarząd planuje przedstawienie nazwiska nowego szkoleniowca Lechii jeszcze przed Świętami Bożego Narodzenia. Wśród potencjalnych następców wymienia się m.in. Jana Urbana, Jurija Szatałowa oraz trenerów zagranicznych (w tym Roberta Maaskanta).

    sport.pl
    Odpowiedz z cytatem  
     

  8. #128 Odp: Ekstraklasa 
    Donator

    Awatar El-Polako
    Dołączył
    Aug 2011
    Posty
    502
    Podziękował/a
    241 razy
    38 podziękowań za 28 postów
    Siła reputacji
    39


    Nazwiska nie zagrały, cudu nie było. ŁKS bez szans w meczu z Polonią




    Choć w składzie ŁKS na mecz z Polonią Warszawa aż roiło się od piłkarzy o znanych nazwiskach, to na razie tylko bardzo nieliczni z nich prezentują formę na miarę polskiej ekstraklasy

    Zagrają czy nie zagrają - to było najważniejsze pytanie w piątek. W południe mecz stał pod znakiem zapytania, bo boisko znów zostało zasypane. Udało się go odgarnąć, ale wtedy delegat PZPN miał zastrzeżenia do trybun. Na nich, mimo pracy, wciąż leżał śnieg. W końcu policja zdecydowała, żeby grać, ale wyłączyć jeden sektor na tzw. Galerze.

    Kolejna dobra wiadomość dla ŁKS-u przyszła godzinę przed pierwszym gwizdkiem. Była nią informacja, że Turcy przysłali certyfikat Macieja Iwańskiego i były pomocnik Manisasporu wyszedł na boisko w podstawowym składzie. Menedżer łódzkiej drużyny Piotr Świerczewski zaskoczył jednym rozwiązaniem: w środku defensywy partnerem Michała Łabędzkiego był Marcin Adamski, który... w poprzednim spotkaniu z Polonią strzelił jedną samobójczą bramkę, a przy drugiej też zmylił swojego bramkarza. Może Świerczewski liczył, że będzie chciał się zrehabilitować?

    Jak już pisaliśmy, personalnie drużyna ŁKS-u była bardzo mocna. Pięć lat temu taka jedenastka mogłaby walczyć o europejskie puchary. Czas jest jednak nieubłagany, a poza tym większość z nowych ełkaesiaków dawno już nie wystąpiła w meczu o stawkę. Poza tym tych 11 piłkarzy zagrało z sobą po raz pierwszy w życiu, a niektórzy poznali się kilka dni temu.

    Efekt, niestety niekorzystny dla ŁKS-u, mieliśmy po kwadransie. Wówczas Tomasz Brzyski kopnął piłkę w pole karne, gdzie doszło do pojedynku dwóch piłkarzy urodzonych w Albanii. Lepszy okazał się Edgar Cani, który mimo asysty Ronalda Gercaliu (ma obywatelstwo austriackie, ale urodził się w Tiranie), podał do Roberta Jeża, a ten z bliska kopnął piłkę do siatki. Błąd popełnili też stoperzy, bowiem żaden z nich nie pobiegł za Słowakiem.

    To najgorsze, co mogło spotkań gospodarzy, bo Polonia mogła spokojnie czekać na ich ataki. A na tak nieprzyjemnym boisku - twardym i śliskim - łatwiej się bronić niż konstruować akcje. Poza tym czas działał na niekorzyść ełkaeiasiaków, bo trudno było przypuszczać, żeby wytrzymali spotkanie pod względem kondycyjnym. Pozostało więc liczyć na przypadek...

    I podopieczni menedżera Świerczewskiego doczekali się. Co jednak z tego, skoro nie potrafili wykorzystać naprawdę dobrych okazji. Pierwszą stworzył im Michał Gliwa, który po rzucie rożnym nie złapał piłki. Przez moment był przy niej Marek Saganowski, ale nie zdołał kopnąć do pustej bramki. Pozycję miał jednak bardzo trudną. Dwa razy strzałów z daleka próbował Iwański, jednak dwukrotnie piłka przelatywała obok słupka.

    Piłkę meczową miał jednak Marcin Mięciel. W 48. min sytuację sprezentowali mu obrońcy zbyt lekkim podaniem do bramkarza. Niestety, doświadczony napastnik ŁKS-u kopnął prosto w ręce Gliwy. I to było wszystko, na co stać było łódzki zespół.

    Im dłużej trwała gra, tym ełkaesiacy biegali wolniej. To, że nie przegrali tak wysoko, jak w inauguracyjnej kolejce tego sezonu (0:5 z Lechem Poznań), zawdzięczają dobrej dyspozycji Bogusława Wyparły, szczęściu i nieskuteczności przeciwników. Dwukrotnie bowiem piłka trafiała w słupek, a łódzki bramkarz był zdecydowanie najlepszym zawodnikiem w swoim zespole. Cudu więc nie było, a jedynym pozytywem jest strata tylko dwóch goli.

    info: sport.pl
    Ostatnio edytowane przez El-Polako ; 18-02-12 o 21:10
    Odpowiedz z cytatem  
     

  9. #129 Odp: Ekstraklasa 
    Donator

    Awatar El-Polako
    Dołączył
    Aug 2011
    Posty
    502
    Podziękował/a
    241 razy
    38 podziękowań za 28 postów
    Siła reputacji
    39


    Lech Poznań nadal zawodzi. 0:1 z Bełchatowem na początek
    cytat kibiców : "Guantanamera czas już w***ć Bakera"





    Beznadziejny pierwszy występ Lecha Poznań w tym roku. Bezradny, nieskuteczny kandydat na puchary przegrał 0:1 z GKS Bełchatów. Wściekłość kibiców na Jose Bakero i jego zespół jest coraz większa.

    Taktyka opracowana przez trenera Jose Bakero na wypadek, gdyby Lechowi "nie szło", zakładała wycofanie do obrony Marcina Kamińskiego, nominalnie wystawionego na pozycji defensywnego pomocnika i wysłanie do boju na skrzydłach Luisa Henriqueza i Grzegorza Wojtkowiaka. Okazało się jednak, że "Kolejorz" grał tak będzie nie wtedy, gdy "nie będzie mu szło", ale od początku meczu. Chyba że sytuację z 22. sekundy, gdy po strzale Tomasza Wróbla piłkę z linii bramkowej musiał wybijać Kamiński, uznamy za sygnał do niepokoju.

    Lech odpowiedział jednak raz-dwa świetnym zagraniem ruszającego do przodu Luisa Henriqueza i groźnym strzałem supersnajpera Artjoma Rudniewa. Wydawało się wtedy, że stłamsi łatwo niżej notowany GKS Bełchatów i przejmie kontrolę nad meczem. Ogromne parcie do przodu i dynamika Bułgara Aleksandara Tonewa powoli zaczęły się jednak przekładać co najwyżej na straty i kontry rywali, piłki zagrane do Siergieja Kriwca oznaczały natychmiastowe zwolnienie akcji, a Artjom Rudniew wystawał pod bramką rywali w oczekiwaniu na dar z nieba.

    Lechowi rzeczywiście przestawało iść.

    A rywale z Bełchatowa z doświadczonymi Kamilem Kosowskim i Marcinem Żewłakowem w składzie zagrażali bramce Krzysztofa Kotorowskiego, który raz jeszcze wygrał rywalizację o miejsce w bramce Lecha. Często wybiegał w pole, często wodził wzrokiem za dośrodkowywaną górą piłką i nierzadko też jej nie sięgał w powietrznych paradach. Sam Żewłakow miał dwie dobre okazje bramkowe, z czego raz Manuel Arboleda i Hubert Wołąkiewicz tylko asystowali mu, gdy wbiegał w pole karne.

    Wołąkiewicz opuścił murawę w przerwie, a na boisko wszedł trzymany dotąd na ławce Semir Stilić, co część widowni nagrodziła owacją i skandowaniem nazwiska Bośniaka. Wcześniej, już w pierwszej połowie, część widowni zaczynała gwizdać, widząc nieporadność lechitów, ich straty, niedokładne podania i zbyt małe - zdaniem kibiców - parcie do ataku.

    Nastawiony na kontry Bełchatów wcale nie okopał się tak, jak można było zakładać. Swoje akcje konstruował składnie i nie tylko po rajdach Żewłakowa, ale i np. strzale Grzegorza Fonfary z 38. minuty mogli prowadzić.

    Lech irytował. Nie potrafił poradzić sobie z mądrze broniącym się zespołem z Bełchatowa. Kiedy już zdołał, jak w 63. minucie, wówczas Rudniew pudłował w kapitalnej wręcz sytuacji, a publiczność mogła wydać z siebie tylko jęk zawodu.

    Zawód był coraz większy i gwizdy się nasilały. Pod ich wpływem lechici grali jeszcze gorzej. Jose Bakero gestykulował przy linii bocznej, ale jego podopieczni znów tłukli głową w mur, tak jak podczas wielu meczów rundy jesiennej.

    Na ostatnie 20 minut gry wszedł Vojo Ubiparip - ciągle rezerwowy ofensywny gracz "Kolejorza". Na gola bowiem wciąż się nie zanosiło, a hiszpański szkoleniowiec nie miał na ławce zbyt wielu ofensywnych jokerów - jedynie Ubiparipa i Bartosza Ślusarskiego. Ubiparip zmarnował w końcówce bodaj najlepszą okazję dla Lecha - nie trafił do pustej już bramki.

    Kwadrans przed końcem spotkania GKS Bełchatów dość swobodnie rozgrywał odzyskaną piłkę w okolicach własnego podania, by szybkim przerzutem uruchomić kolejną kontrę. Tak jak większość podobnych zagrań, nie kończyła się ona, co prawda, okazją bramkową, ale wyraźnie grała na nosie Lechowi i taktyce trenera Jose Bakero. To poznaniacy musieli bowiem biegać za piłką, a nie rywale.

    "Jak się skończy 0:0, to pójdziemy po Bakero" - zawołali wściekli kibice na trzy minuty przed końcem. Skończyło się... 0:1, bo zaraz potem Dawid Nowak ograł Kamińskiego i kopnął do siatki obok Kotorowskiego.

    info: sport.pl
    Odpowiedz z cytatem  
     

  10. #130 Odp: Ekstraklasa 
    Donator

    Awatar El-Polako
    Dołączył
    Aug 2011
    Posty
    502
    Podziękował/a
    241 razy
    38 podziękowań za 28 postów
    Siła reputacji
    39


    Fatalny początek wiosny dla Widzewa. Zasłużona porażka z Podbeskidziem




    W pierwszym meczu rundy wiosennej Widzew przegrał z Podbeskidziem Bielsko-Biała 0:1. To najniższy wymiar kary. Gdyby goście byli skuteczniejsi, to wygraliby w Łodzi wysoko

    Skład gospodarzy był dużym zaskoczeniem, bo nie tylko w jedenastce, ale nawet w kadrze, nie było Jarosława Bieniuka i Souhaila Ben Radhii, jak informowano, z powodu urazów.

    Tylko na ławce rezerwowych usiadł za to Ugo Ukah, więc parę stoperów tworzyli Bruno Pinheiro i Hachem Abbes. Warto jeszcze podkreślić, że w pierwszym składzie, po raz pierwszy od sierpnia, znalazł się Łukasz Broź, który długo leczył poważną kontuzję. Broź nie wyprowadził jednak kolegów na boisko, bo nowym kapitanem drużyny został Maciej Mielcarz.

    Te wszystkie zmiany nie wpłynęły dobrze na Widzew. Prawda jest taka, że gospodarze długo sprawiali wrażenie, jakby spotkali się po raz pierwszy w życiu. Fatalnie zorganizowana była zwłaszcza defensywa, w której prym wiódł Abbes. Tunezyjczyk już w 1. min przed swoim polem karnym oddał piłkę rywalowi, ale na szczęście dla widzewiaków, goście nie wykorzystali tego prezentu. Chwilę później dostali jeszcze lepszy... Tym razem - po rzucie rożnym - Abbes zagrał piłkę ręką i sędzia podyktował rzut karny. Sylwester Patejuk fatalnie jednak przestrzelił. Widzew miał więc niesamowite szczęście.

    Te wpadki trochę przebudziły piłkarzy z al. Piłsudskiego, bo próbowali przejść do ataku i oddalić grę od swojego pola karnego, ale nie byli w stanie wymienić kilku podań i ich akcje szybko się urywały. Dużą ochotę do gry miał Princewell Okachi (w 18. min po dośrodkowaniu Brozia kopnął piłkę z powietrza, ale obok słupka), ale najlepszym graczem Widzewa był Dudu. Na trybunach ktoś zażartował, że Brazylijczyk walczy o transfer do lepszej drużyny i przede wszystkim wypłacalnego klubu, i pewnie coś w tym jest.

    Wróćmy jednak na boisko, gdzie wiele dobrego się jednak dla Widzewa nie działo. Tak naprawdę, po pół godzinie powinno być przynajmniej 0:3. W 17. min drużynę uratował Mielcarz, który wygrał pojedynek sam na sam z Maciejem Rogalskim. Niedługo później Rogalski chciał rewanżu, ale znów, w podobnej akcji, przegrał. Tym razem piłkarz Podbeskidzia dobijał jednak swój strzał, ale sprzed bramki piłkę wybił Pinheiro.

    Ostatnie minuty należały do gospodarzy, którzy przeszli do ataku. Jedynej dobrej okazji nie udało im się jednak wykorzystać - strzał głową Mindaugasa Panki orbonił Richard Zajac.

    Po przerwie znów przewagę mieli goście. Już w 52. min doszło do pojedynku nr 3 między Rogalskim i Mielcarzem i znów górą był bramkarz Widzewa. Brawa dla Mielcarza, ale na uwagę zwraca też fakt, że po raz kolejny Rogalski stanął z nim oko w oko. W tej akcji nie popisał się Pinheiro.

    W 64. min trener Mroczkowski zdecydował się na podwójną zmianę, bo w ofensywie jego zespół właściwie nie istniał. Na boisko weszli Mariusz Stępiński i Jakub Bartkowski, a na ławkę powędrowali Przsmysław Oziębała i Krzysztof Ostrowski. Obaj zaliczyli kolejny występ w ekstraklasie. I nic więcej.

    Chwilę po wejściu Stępiński mógł zostać bohaterem Widzewa, ale zamiast podać w polu karnym do lepiej ustawionego Bartkowskiego, strzelał i został zablokowany.

    W 67. min przed polem karnym faulował Panka i goście mieli rzut wolny na wprost bramki. Patejuk, który na początku meczu zawalił karnego, tym razem był precyzyjny. Pomocnik Podbeskidzia uderzył po ziemi, piłka przeszła pod murem i wpadła obok interweniującego Mielcarza.

    Ratować remis mieli nastolatkowie, bo za chwilę Mroczkowski wprowadził 18-letniego Mariusza Rybickiego, od Stępińskiego starszy o dwa lata. Oczywiście obaj się starali, nie można mieć do nich pretensji. Można za to mieć je do doświadczonych piłkarzy, którzy po stracie gola nie ruszyli do ataku. Zupełnie niewidoczni byli Kaczmarek i Panka. Nie było więc frontalnego ataku widzewiaków w końcówce na co liczyli kibice. Gospodarze doczłapali do ostatniego gwizdka.

    Przed meczem z Podbeskidziem trener Mroczkowski pytany o formę drużyny zapewniał, że po sparingach nie ma powodów do obaw. Sparingów w Tunezji prawie nikt nie widział, spotkanie z Podbeskidziem obejrzało wielu. I z pewnością duża część z nich powody do obaw o przyszłość Widzewa ma.

    info: sport.pl
    Odpowiedz z cytatem  
     

Informacje o wątku
Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Tagi dla tego wątku

Zobacz tagi

Bookmarks
Bookmarks
Uprawnienia umieszczania postów
  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •