Super [2010]
„Super” to film w reżyserii Jamesa Gunna, który jak na razie "zasłynął"
głównie stworzeniem obrazu „Robale (Slither)”. Pewnie dlatego bawi się elementami znanymi już z „Robali”: oprócz głównych aktorów z tamtego filmu (Gregg Henry - jako Detektyw John Felkner, Michael Rooker - Abe, a przede wszystkim Nathan Fillion - Święty Mściciel) obejrzeć więc tutaj możemy pełno najróżniejszych dziwactw, które ukazać mają stan psychologiczny głównego bohatera, determinujący jego działania. W większości budzą one jednak niesmak i wpływają negatywnie na odczucia widza. Jest też kilka scen zupełnie niepotrzebnych.
W ostatnich latach zrealizowano wiele filmów o superbohaterach, przenosząc - z lepszym lub gorszym skutkiem
- na ekran kina znane serie komiksów, które zawładnęły umysłami niejednego nastolatka. „Super” to swego rodzaju pastisz tego typu ekranizacji. W tym temacie jest to film podobny do „Kick-Ass (2010)” Matthew Vaughn'a, czy „Defendora (2009)” Petera Stebbings'a, ponieważ przedstawia losy zwykłego człowieka, który
próbuje walczyć ze złem - niestety
nie jest tak dobry jak wymienione obrazy. Ciężko zrozumieć, czemu tacy dobrzy aktorzy, jak Kevin Bacon (Jacques) i Liv Tyler (Sarah Helgeland) zgodzili się wziąść w tym udział. Reżyser zupełnie nie potrafił wykorzystać ich potencjału.
Jeśli chodzi zaś o plusy tego filmu, to na pewno wskazać trzeba na bardzo dobrą rolę Ellen Page („Incepcja”, „Recepta Na Szczęście”, „Juno”), która znakomicie potrafiła oddać charakter Libby - "
Siekierki". Mimo wszystko wyróżnić należy też Rainn'a Wilson'a („Transformers: Zemsta Upadłych, „Rocker”, „Moja Super Eksdziewczyna”) jako Franka Darbo - "
Kosę na przestępców", ponieważ poradził sobie z trudną rolą niezrównoważonego ciamajdy. Trzeba też przyznać, że sceny walk/bijatyk oraz obrażeń przedstawiono bardzo realistycznie i naturalnie, bez typowo hollywoodzkich fajerwerków - w końcu Frank to zwykły facet, pozbawiony szczególnych umiejętności. Przez pierwsze kwadranse akcji „Super” wydawał się zupełnie beznadziejnym filmem, ale po obejrzeniu całości zmieniłam zdanie - na pewno ma coś w sobie. Znakomita gra Ellen Page, o której wspominałam i bardzo dobre - trochę zaskakujące zakończenie zdecydowanie podnoszą ocenę końcową. Reżyser chyba zapamiętał sobie kluczową zasadę każdej opowieści - najważniejsze jest zakończenie
Morałem, jaki bezpośrednio wynika z tej historii jest to, że nie zawsze szukamy swego szczęścia tam, gdzie powinniśmy, niepotrzebnie tracąc czas i siły. Bardzo często prawdziwe szczęście mamy na wyciągnięcie ręki, lecz dostrzegamy to dopiero wtedy, gdy jest już za późno. Każdy z nas, pomimo braku supermocy może być bohaterem - potrzeba nam tylko chęci i determinacji. Warto walczyć z każdym przejawem zła i niesprawiedlwości, ponieważ zawsze komuś pomożemy. W ostatecznym rozrachunku może to przynieść nawet lepsze skutki, niż się spodziewamy - to trochę tak, jak z teorią
efektu motyla - jedno wydarzenie pociąga za sobą kolejne. Jeśli będziemy sobie nawzajem pomagać, wówczas wszystkim nam będzie się lepiej żyło, znajdziemy swoje szczęście i będziemy
super
Moja ocena: 6/10