Adam Małysz: Wielkie rajdowe przeżycie
Adam Małysz, który został zmuszony do wycofania się z powodu awarii samochodu z Hungarian Baja, eliminacji mistrzostw Europy w rajdach terenowych, myśli już o następnej imprezie.- Mimo problemów to było wielkie przeżycie - powiedział po powrocie z Węgier.
Jakie ma pan wrażenia po debiucie jako kierowca z licencją?
Adam Małysz: Start w Hungarian Baja był w pewnym stopniu sukcesem. Mogłem sprawdzić się jako kierowca rajdowy, porównać się do innych ekip i przekonać na własnej skórze, jak trudne decyzje czasami trzeba w tym sporcie podejmować. Z tej strony zrealizowaliśmy z zespołem RMF Caroline Team zakładane cele. Oczywiście mam ogromny niedosyt jeżdżenia. Miałem nadzieję na pościganie się na wszystkich odcinkach i trochę mi żal, że zapisy regulaminowe nie pozwoliły na dalszą jazdę. Niestety, czasami technika spłata figla.
Pana nauczycielem jest Rafał Marton. Jak ocenia pan współpracę?
- Dzięki olbrzymiemu wsparciu z jego strony udało mi się przygotować do trudnych warunków już wcześniej. Rafał jest bardzo dobrym nauczycielem, co widać było na metach poszczególnych etapów, które przejechaliśmy. Tylko dzięki jego wsparciu i zespołu pokonaliśmy znakomicie odcinki i samo to daje ogromną satysfakcję. Nie mogę się doczekać kolejnego rajdu i kolejnych wyzwań. Mam niesamowite przeżycia po Hungarian Baja.
Wiadomo, że w takich rajdach zdarzają się awarie, uszkodzenia samochodu, po których trudno jest wrócić do rywalizacji. Bywa, że załogi się wycofują. Czy przypadek na Węgrzech nie zniechęcił pana?
- W żadnym wypadku nie ma mowy o zniechęceniu. Zawsze chciałem jeździć, a usterki się zdarzają najlepszym. Takie zdarzenie nie może pozbawić marzeń. Wiem, że zespół ciężko pracuje nad samochodem, usprawnia go i modyfikuje, żeby takie sytuacje się nie zdarzały; z treningu na trening widać różnice. Ale wiem też, że trudno wszystko przewidzieć; po to startujemy w rajdach i trenujemy, aby wyłapać słabostki. Sam Rafał, dzięki doświadczeniu, jest w stanie wyjaśnić i pomóc mi zrozumieć to, co dzieje się z samochodem. Ale w przypadku tej awarii sam wiedziałem, że ze względów regulaminowych nie mogę jechać dalej.
Jakie ma pan plany na najbliższe tygodnie?
- Bierzemy pod uwagę udział w co najmniej kilku imprezach. Szykujemy się teraz do bicia rekordu prędkości w jeździe terenowej na poligonie w Żaganiu. Potem rajd Węgry-Rumunia. W październiku zmierzymy się z pustynią w Maroku.
Wszystko zapewne podporządkowuje pan Dakarowi. Żyje już pan tą imprezą czy raczej o niej nie myśli i skupia się na razie na przygotowaniach?
- Udział w rajdzie Dakar jest celem wszystkiego, co teraz robimy. Każdy trening i każde zawody mają nas przygotować do startu w Ameryce Południowej. Jeżeli dane mi będzie powalczyć z najlepszymi kierowcami, na pewno nie będę unikał rywalizacji, ale celem jest samo przejechanie trasy i osiągnięcie mety. Teraz muszę zdobyć doświadczenie, aby w kolejnych latach móc walczyć o miejsca. W najbliższym Dakarze, rywalizację o podium zostawiam Łukaszowi Łaskawcowi, który pojedzie na quadzie w barwach RMF Caroline Team i który już teraz pokazuje, że może Dakar wygrać.
W pana życiu niewiele się chyba zmieniło po zakończeniu kariery skoczka narciarskiego. Znowu nie ma pana w domu - treningi, starty, załatwianie spraw. Czy żona to akceptuje?
- Wbrew pozorom zmieniło się bardzo dużo. Oczywiście treningi i rajdy zajmują dużo czasu, ale mogę spokojnie myśleć o urlopie. Mogę już teraz zaplanować wyjazd na narty, które kocham. Pomiędzy startami i treningami mogę również więcej czasu poświęcić na życie rodzinne. A przy okazji spełniam swoje marzenia.
Ma pan czas na coś innego, niż ... samochód, np. na kino, telewizję, książkę, wizyty u przyjaciół, wyjście do pubu?
- Właśnie teraz mogę częściej przebywać z żoną, ze znajomymi. Oczywiście spełnianie marzeń wymaga poświęcenia czasu, ale po pierwsze jest on mile spędzony, a po drugie - nie szwędam się po domu bez celu. Mogę robić to co lubię, w czasie pomiędzy zabawą zadbać o bliskich.
info: sport.pl